Idę już jeden dzień. Chciałbym, żeby coś się wydarzyło. Pewna myśl, rozwiązanie kłopotu, uleczenie choroby. Jest cisza.
A może On mówi do mnie – tylko śpię. Śpię bo chciałbym żeby pomógł mi na moich warunkach. Śpię bo tak naprawdę boje się jego interwencji, bo pójście za Nim – całkowite zawierzenie i oddanie to droga trudności i wyrzeczeń. Zmiana życia, przemiana na którą nie czuje się gotowy.
Boje się, że jego światło mnie oślepi i początkowo nic nie będę widział. Czy podejmę próbę i dam przeprowadzić się przez ciemność? Może moja przemiana rozpocznie się właśnie tutaj. Od wiary, że On przychodzi i próbuje mi powiedzieć słowa błogosławione. Od wiary, że nie muszę nieustannie namawiać Go aby mi pomógł, bo On już w tym momencie daje mi wszystko co jest mi potrzebne.